blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(36)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mycha89.bikestats.pl

linki

Dzień 10: Căpățânenii Ungureni - Droga Transfogaraska

Sobota, 5 lipca 2014 Kategoria Rumunia 2014
Km: 47.56 Km teren: 0.00 Czas: 03:40 km/h: 12.97
Pr. maks.: 49.40 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: 583kcal Podjazdy: 1390m Sprzęt: Kross Level A2 XT Aktywność: Jazda na rowerze
Oj, co to była za noc... Położyłam się wcześniej z myślą, że się przed ciężkim dniu wyśpię, ale niestety nie wyszło.
O 1:00 obudziłam się i wyszłam za potrzebą. Było ciemno i zimno, ale widok świecących gwiazd był niesamowity, to co widać nocą w mieście to jest nic. Weszłam do namiotu, ale długo nie mogłam zasnąć, miałam jakieś złe przeczucia i wrażenie, że ktoś kręci się wokół namiotu. Mogły to być psy, bo wczoraj na polance kręciło się ich z pięć. Leżałam dość długo, potem jeszcze psy zaczęły szczekać. Na początku to zignorowałam, bo przecież to normalne, że psy szczekają, nawet w nocy :) Potem się zaniepokoiłam, bo szczekać nie przestawały, na dodatek ktoś zaczął świecić latarką wokół. Maciek wyjrzał z namiotu i podobno zobaczył tego gospodarza latającego z latarką i wielkim badylem. Następnie zobaczył świecące oczy i jak się okazało - był to niedźwiedź! Wszystkiego się spodziewałam, lisów, dzików, nawet zombie, ale nie niedźwiedzia... Niedźwiedź przyszedł sobie na kolację, wywalił kubeł ze śmieciami, potem przeszedł przez rzeczkę i szedł przez krzaki zaraz za rzeczką. Ja byłam cała spanikowana, ale wyjrzałam z namiotu i faktycznie zobaczyłam niedźwiedzia może jakieś 15 metrów od naszego namiotu... Tak byłam zestrachana, że nawet zdjęcia nie zrobiłam :P Niedźwiadek widać że młody, bo jeszcze nie taki duży. Dobrze, że matka się nie pojawiła... No ale już wiem czemu spać nie mogłam... Musiał chodzić wokół namiotu, bo worek ze śmieciami, który zostawiliśmy obok był cały rozwalony.
W końcu niedźwiedź zniknął, a ja jakoś zasnęłam. Pobudka o 7:30. Ciężko mi było wstać, jeszcze z tego niewyspania i nerwów głowa i ucho mnie bolały...
Po otwarciu namiotu dostrzegamy kolejnego psa, który przez całą noc nas pilnował.



A tu zdjęcie rzeczki, obok której się rozbiliśmy, a za którą szedł sobie niedźwiadek :)



Zebraliśmy się i ruszyliśmy. Minęliśmy miejsce wypoczynku dla turystów, na którym też wszystkie kubły były poprzewracane. Przejeżdżamy koło ruin Zamku Poienari, ale nie wchodzimy na niego, bo jest sporo schodów do pokonania, rowerów z rzeczami na dole nie zostawimy, poza tym spieszy się nam trochę.



W końcu wjeżdżamy w las, zaczynają się malutkie przepaście, dwa mosty i dwa tunele. Ogólnie z kondycją jeszcze jest ok. Nabieramy wysokości, przechodzimy przez most, który dla samochodów jest zamknięty.











Na 10 kilometrze przejeżdżamy przez tunel i ukazuje się nam wielka tama, a po lewej stronie wśród gór na wysokości 839 m.n.p.m. znajduje się Jezioro Vidraru.









Oczów nie możemy nacieszyć, taki piękny widok. Idziemy jeszcze pojedynczo na taras widokowy, możemy tamę podziwiać z góry - widok niesamowity.





Żeby jechać dalej należy okrążyć jezioro. Do wyboru są dwie ścieżki: szutrowa i asfaltowa droga 7C. Jedziemy obejrzeć, jak ta szutrowa ścieżka wygląda, bo jest troszeczkę krótsza od tej asfaltowej.





Mimo wszystko wybieramy asfalt, z sakwami na pewno dużo łatwiej się jedzie. Zaczynają się górki. Jedziemy pod górę, żeby zjechać w dół i to wszystko wokół jeziora. Mijają nas dwaj rowerzyści, z którymi przez najbliższe kilometry będziemy się ciągle mijać.
Po drodze mamy przerwę techniczną na nasmarowanie łańcuchów. Podchodzi do nas bezpańska suczka, widać było, że niedawno się oszczeniła. Idę dalej i moim oczom ukazują się malutkie pieski, słodkie.







W Rumunii bezpańskie psy to codzienność, spotyka się je praktycznie na każdym kroku.

Na liczniku już 30 km, a my nadal nie widzimy tych serpentyn. Do celu, czyli Bâlea Lac mamy drugie tyle, ale końca nie widać, serio. Zrobiliśmy kolejne 10 km i jesteśmy już zmęczeni. W końcu 10 dni jazdy bez dnia odpoczynku daje się we znaki. Odpoczywamy chwilę przy mini-wodospadzie.





Do celu mamy 20 km, a jest już godzina 16:00. Postanawiamy przespać się przed głównym podjazdem i z rana wypoczęci wyruszyć. Dojeżdżamy do jakiś zabudować, 15 km przed Bâlea Lac. Dopiero tu coś się odsłania, ale nie całkowicie. Zatrzymujemy się na wysokości ok. 1200 m.n.p.m. Wynajmujemy pokój za 80 lei. Sklepów tu niestety żadnych nie ma, więc zmuszeni jesteśmy iść na obiad. Próbuję rumuńskich specjałów - zamawiam w ciemno mamałygę i mici. Dostaję malutkie kiełbaski + jakieś inne mięso, mamałygę, czyli potrawę z mąki kukurydzianej (pełni rolę podobną jak ziemniaki w Polsce) i sadzone jajko, wszystko polane dużą ilością masła. Cóż, nie było to złe, ale ja akurat za mięsem nie przepadam, więc na pewno więcej czegoś takiego nie zamówię.

Dzień następny...





komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa twemk
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

kategorie bloga

Moje rowery

Raymon E-Sevenray 7.0 365 km
Kross Level A2 XT 10785 km
Merida Crossway 100-d 1176 km

szukaj

archiwum