blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(36)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mycha89.bikestats.pl

linki

Dzień 11: Droga Transfogaraska - Porumbacu de Jos

Niedziela, 6 lipca 2014 Kategoria Rumunia 2014
Km: 62.08 Km teren: 0.00 Czas: 04:32 km/h: 13.69
Pr. maks.: 54.20 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: 1222kcal Podjazdy: 1460m Sprzęt: Kross Level A2 XT Aktywność: Jazda na rowerze
Chcieliśmy wstać o 7:00, jednak nie wyszło i do 8:00 ciągle klikałam drzemkę :P Zbieramy się i o 9:00 ruszamy. Do Balea Lac, czyli punktu kulminacyjnego naszej wycieczki mamy tylko 15 kilometrów. Po płaskim co by to było dla mnie, ale widząc tą górę i mając świadomość, że do pokonania mamy 800 metrów w pionie, to nie jest "tylko", ale "aż"...
Gdy ruszamy, to od razu zaczyna się podjazd i już mamy dość :P Po chwili dojeżdżamy na wysokość 1285 m.n.p.m.



W końcu powoli odsłania się trasa, którą będziemy jechać. Widoki są nie do opisania, jeden zakręt, drugi zakręt, a gdzie tam szczyt. Kręcimy i kręcimy, myślami już jesteśmy na górze.
Co jakiś czas mijamy tunele, które mają chronić przed spadającymi kamieniami.











Śniadania dziś nie jedliśmy, niestety nie mieliśmy już żadnych zapasów, a sklepów w miejscu, w którym spaliśmy, nie było.
Na szczęście na jakimś 7 kilometrze znajduje się hotel i restauracja Cabana Capra. Polecam ze względu na piękne widoki, chociaż cenowo wiadomo jak to bywa w hotelach. Idziemy coś zjeść, bo ciężko z naszymi zapasami jedzenia, a w brzuchach już burczy.
Najedzeni ruszamy w dalszą drogę. Z hotelu już widać w oddali wodospad Capra (Capra Cascadă), robi wrażenie, jednak dzielą nas od niego jakieś 3 serpentyny :)







Dojeżdżamy w końcu pod wodospad, znajdujemy się już na 1690 m.n.p.m.





Jedziemy dalej, bo czasu coraz mniej, a i chmury się zebrały, wierzchołki w nich się pochowały. Jesteśmy też już trochę zmęczeni i co kilometr robimy chwilę przerwy. Za nami piękne widoki na serpentyny, które pokonaliśmy.





Przed sobą widzimy kolejne tunele, które mają chronić przed luźnymi kamieniami - ale zanim tam dojedziemy, to jeszcze minie :)



Przeraża nas ta odległość, którą mamy do pokonania, a niby to tylko 5 km zostało.



Słupki są bardzo dobrym pomysłem, człowiek wie, gdzie się mniej więcej znajduje i ile mu jeszcze drogi do celu zostało.

W końcu odsłania się nam jakiś budynek, już myślę, że to jest nasz cel.





Do budynku mamy jeszcze trochę drogi, po drodze mijamy konie, które beztrosko pasą się przy drodze :) Nie zjadły mnie, dostały nawet cukier w kostkach :P







W końcu dojeżdżamy do budynku, który widzieliśmy z oddali i okazuje się, że jest to chatka ratowników, odpowiednik naszego TOPR-u, znajdująca się na wysokości 2000 m.n.p.m. Czyli jeszcze to nie to :)
Pytamy się, czy mają jakieś pamiątkowe pieczątki, jednak nic takiego nie posiadają. Niestety nie jest tak, jak w schroniskach w Tatrach, czy Beskidach.

Mijamy dalej kolejne tunele, chroniące przed kamieniami, które widzieliśmy już z dołu. Nie wyobrażam sobie, co się czuje, jak taki wielki głaz spadłby prosto na drogę...





W końcu dojeżdżamy do tunelu pod górą Paltinul. Tunel ten jest najwyżej położonym i najdłuższym tunelem w Rumunii. Ma długość 887 m, a jego wyloty znajdują się na wysokości 2025 i 2042 m n.p.m. Oddziela on dwie krainy - Argeş i Sibiu.
Tam chwilę odpoczywamy, podziwiamy widoki, w tym drogę, którą wjeżdżaliśmy.



W końcu czas się zbierać. Trzeba zobaczyć co kryje się za tunelem.





Po wyjeździe z tunelu znajdujemy się już w Bâlea Lac. Udało się, cel został osiągnięty! :) Czuję się dumna, że przejechałam tyle kilometrów, szczególnie, że były to góry i to nie byle jakie. Dałam radę, nie poddawałam się, mimo że było ciężko, to kręciłam tą korbą, z roweru nie schodziłam :)

A gdy z tunelu wyjechałam, to byłam w szoku, zupełnie inny krajobraz. Widok przepiękny, kolejne góry, jeziorko, śniegu nawet trochę się ostało. Bajka nie do opisania, chciałoby się zostać tam na zawsze.



Jezioro Bâlea jest jeziorem polodowcowym o powierzchni 4,65 ha, jego maksymalna głębokość wynosi 11,35 m. Położone jest one na wysokości 2034 m.n.p.m.





Po drugiej stronie spotykamy trochę polaków, rozmawiamy również z motocyklistami, którzy dziwili się, że wjechaliśmy tu na rowerach :)
Idziemy zwiedzać, oglądać kramy. Kupuję grilowaną kukurydzę, która na takiej wysokości i po takim wysiłku smakuje niebiańsko :P
Szukamy schroniska, jednak doszukać się nie możemy, same restauracje. Jak już wcześniej pisałam - nie są to takie typowe schroniska jak w naszych polskich górach.
Idziemy na taras widokowy i oniemiejemy. Widok zapiera dech w piersiach, coś niesamowitego - tamtędy będziemy zjeżdżać.







Idziemy jeszcze chwilę posiedzieć, nacieszyć się widokami i w drogę, bo jest już godzina 17:00.
Ubieramy się i zaczynamy zjeżdżać, co jakiś czas przystając na sesję fotograficzną.







Jedzie się bardzo fajnie, chociaż trzeba uważać na hamulce i na to, aby z trasy nie wypaść. Niestety trasa nie jest wszędzie zabezpieczona i w razie niewyhamowania na zakręcie, można nawet pożegnać się z życiem. Dlatego ja wolę nie szaleć, trzymam się okolic 40 km/h.









Za nami coraz bardziej się chmurzy, znikają góry, które jeszcze godzinę temu widzieliśmy. Pokonujemy kolejne serpentyny, cieszymy się zjazdem.
Dojeżdżamy do polanki, na której pasły się owce. Maciek jest w swoim żywiole, o tym marzył i gadał przez całą wyprawę - żeby tylko znaleźć się wśród owiec :)











Mijamy ostatnie ochronne tunele, chmury całkowicie zawładnęły górami, a my wjeżdżamy w las i z sentymentem patrzymy na to, co za nami.









Zjeżdżamy już trochę szybciej, bo i serpentyn jest coraz mniej.





W końcu wyjeżdżamy na płaską drogę. Zaczyna powoli kropić, więc spieszymy się, żeby znaleźć jakiś nocleg. Jeszcze raz odwracamy się i nie możemy nadziwić się, że tam byliśmy, tam wjechaliśmy...



Mijamy miasteczko Cârțișoara z nadzieją, że znajdziemy jakiś napis "cazare", ale niestety - nic z tych rzeczy nie ma. Jedziemy więc dalej i dojeżdżamy do głównej drogi łączącej Brașov - Sibiu. Kupujemy picie na stacji benzynowej i podjeżdżamy pod pensjonat, który się tu znajduje. Jest już przed 20:00, więc trzeba by było znaleźć jakiś nocleg. Dowiadujemy się, że wynajęcie pokoju kosztuje 100 lei, więc rezygnujemy, dla nas jest to za dużo.
Jedziemy dalej, mijamy Scoreiu, ale tam też nie ma żadnych pokojów do wynajęcia, nic. To samo w Porumbacu de Jos. Jedziemy przez jakieś pola, zaczyna kropić mocniej. Mijamy małe centrum ogrodnicze, Maciek postanawia tam zapytać się, czy moglibyśmy rozbić namiot. Facet się zgadza, dajemy mu za to paczkę papierosów. Rozbijamy namiot, mamy również do dyspozycji wodę z węża. Gotujemy zupkę, ostatnie co mamy do jedzenia i kładziemy się spać.

Dzień następny...




komentarze
Racja, faktycznie to wodospad Capra, dzięki za poprawkę!
mycha89
- 19:41 niedziela, 30 sierpnia 2015 | linkuj
Wszystko pięknie tylko ten wodospad to Capra. Pozdrawiam. Gość - 16:28 niedziela, 30 sierpnia 2015 | linkuj
Świetna droga. My miesiąc później podjeżdżaliśmy z drugiej strony w mżawce, ale zjeżdżalismy w słonku- mimo tego, zimno było okrutnie. Widoki jednak rozwalały mózg.
miciu22
- 20:36 wtorek, 16 września 2014 | linkuj
Piękne widoki! Gość - 20:13 wtorek, 16 września 2014 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa enera
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

kategorie bloga

Moje rowery

Raymon E-Sevenray 7.0 365 km
Kross Level A2 XT 10785 km
Merida Crossway 100-d 1176 km

szukaj

archiwum