Moja pierwsza setka w życiu :D
Sobota, 7 sierpnia 2010
Km: | 104.01 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 05:31 | km/h: | 18.85 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Kross Level A2 XT | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wstałam rano i doszłam do wniosku, że ładna pogoda i trzeba by się wybrać na rower. Samej mi się nie chciało nigdzie wychodzić, więc telefon do Dawida i do Hosego, czy by nie pobili ze mną setki. Hose niestety nie mógł zabrać się z nami (ale następnym razem już musimy się zgrać! :)), także wypad tylko z Dawidem. Spotykamy się po 12 pod OBI, pompujemy oponki i w drogę, naszym celem jest Pszczyna :) Zahaczamy jeszcze w Piotrowicach o sklep rowerowy, bo wkurzyłam się na mój koszyk na bidon (kto widział, ten wie :P) i musiałam kupić nowy. Stamtąd ruszyliśmy już w stronę Podlesia i dalej na Tychy. Przy rozwidleniu na Paprocany doszliśmy do wniosku, że jedziemy od razu w stronę Pszczyny. Do tego momentu błoto było straszne, dalej w sumie też nie było lepiej, musieliśmy pięknie wyglądać :P Tu właśnie ja po pierwszym błocie:
Przez Tychy przejechaliśmy spokojnie, właściwie nawet postojów nie robiliśmy. Natrafiliśmy na zerwany most, budowali dopiero nowy, dlatego przejście było po rurach (przynajmniej jakaś atrakcja :P)
Przed Pszczyną zaliczyłam niezłą glebę, przez którą jednak musieliśmy się zatrzymać i chwilkę posiedzieć. Omijałam wielką błotnistą kałużę i nagle koło mi się uślizgnęło i wleciałam prosto do tego błota, przy okazji nadziałam się o kierownicę, co skutkiem było rozdarcie i siniak długi od ramienia do samego łokcia i trochę na przedramieniu, rozdarta dłoń (bo oczywiście jeżdżę bez rękawiczek :P) i siniak i zadrapane udo. Jednym słowem wyglądam jakby mnie ktoś bił czy coś :P No ale nie daję za wygraną, posiedziałam chwilkę i ból w miarę przeszedł, więc mogliśmy jechać dalej :) Następna przerwa była dopiero przez Zamkiem w Pszczynie. Tam sesja zdjęciowa:
Dalej na rynek po coś do jedzenia i picia. Chwila odpoczynku, konsumpcja i czas na drogę powrotną.
Tym razem zatrzymaliśmy się chwilkę na Paprocanach, posiedzieliśmy, ja się w miarę umyłam z tego błota, co w sumie było zbędne, bo wracając i tak miałam zafundowane darmowe SPA, no i dalej w drogę :P
Już ciężej się jechało, bo było trochę pod górkę, jeszcze po tym błocie... Na 75 km już mały kryzys, bo strasznie zaczęły mnie boleć ramiona, jechać się nie dało. Nogi spoko, dawały radę i bardzo ładne tempo wychodziło :) W końcu dojechaliśmy do Katowic, odwiozłam Dawida na Ligotę, tam licznik wskazywał 92 km, więc postanowiłam, że nie jadę jeszcze na ogródek, tylko przejadę się w stronę Giszowca. Jednak samej mi się nie chciało jeździć, dojechałam do ławek, gdzie jest rozwidlenie na Ochojec, posiedziałam i zawróciłam. Mimo wszystko i tak setka była :) Stamtąd już na ogródek. I tak musiałam jechać naokoło, bo droga, którą jeszcze wczoraj przejechałam, dziś już była zastawiona... Także swój cel osiągnęłam, w końcu przejechałam tą swoją pierwszą setkę, a i średnia wyszła bardzo ładna :D A wrażenia i samopoczucie? Do Pszczyny super się jechało, Dawid zapodawał fajne tempo, odjeżdżał mi, ale nie tak, że go gubiłam, tak jak z niektórymi jeżdżę :P Nogi fajnie dawały radę, jak wróciłam, to nawet nie byłam zmęczona, tylko te ramiona mnie strasznie bolały, no i ta ręka na każdych wertepach, ale to już inna bajka. Także teraz będę kombinować z innymi kierunkami i na pewno nie skończy się tylko na jednej setce :P
A tu dowód, że przejechałam :P
I moja ręka na drugi dzień - takiego siniaka jeszcze chyba w życiu nie miałam :P
Przez Tychy przejechaliśmy spokojnie, właściwie nawet postojów nie robiliśmy. Natrafiliśmy na zerwany most, budowali dopiero nowy, dlatego przejście było po rurach (przynajmniej jakaś atrakcja :P)
Przed Pszczyną zaliczyłam niezłą glebę, przez którą jednak musieliśmy się zatrzymać i chwilkę posiedzieć. Omijałam wielką błotnistą kałużę i nagle koło mi się uślizgnęło i wleciałam prosto do tego błota, przy okazji nadziałam się o kierownicę, co skutkiem było rozdarcie i siniak długi od ramienia do samego łokcia i trochę na przedramieniu, rozdarta dłoń (bo oczywiście jeżdżę bez rękawiczek :P) i siniak i zadrapane udo. Jednym słowem wyglądam jakby mnie ktoś bił czy coś :P No ale nie daję za wygraną, posiedziałam chwilkę i ból w miarę przeszedł, więc mogliśmy jechać dalej :) Następna przerwa była dopiero przez Zamkiem w Pszczynie. Tam sesja zdjęciowa:
Dalej na rynek po coś do jedzenia i picia. Chwila odpoczynku, konsumpcja i czas na drogę powrotną.
Tym razem zatrzymaliśmy się chwilkę na Paprocanach, posiedzieliśmy, ja się w miarę umyłam z tego błota, co w sumie było zbędne, bo wracając i tak miałam zafundowane darmowe SPA, no i dalej w drogę :P
Już ciężej się jechało, bo było trochę pod górkę, jeszcze po tym błocie... Na 75 km już mały kryzys, bo strasznie zaczęły mnie boleć ramiona, jechać się nie dało. Nogi spoko, dawały radę i bardzo ładne tempo wychodziło :) W końcu dojechaliśmy do Katowic, odwiozłam Dawida na Ligotę, tam licznik wskazywał 92 km, więc postanowiłam, że nie jadę jeszcze na ogródek, tylko przejadę się w stronę Giszowca. Jednak samej mi się nie chciało jeździć, dojechałam do ławek, gdzie jest rozwidlenie na Ochojec, posiedziałam i zawróciłam. Mimo wszystko i tak setka była :) Stamtąd już na ogródek. I tak musiałam jechać naokoło, bo droga, którą jeszcze wczoraj przejechałam, dziś już była zastawiona... Także swój cel osiągnęłam, w końcu przejechałam tą swoją pierwszą setkę, a i średnia wyszła bardzo ładna :D A wrażenia i samopoczucie? Do Pszczyny super się jechało, Dawid zapodawał fajne tempo, odjeżdżał mi, ale nie tak, że go gubiłam, tak jak z niektórymi jeżdżę :P Nogi fajnie dawały radę, jak wróciłam, to nawet nie byłam zmęczona, tylko te ramiona mnie strasznie bolały, no i ta ręka na każdych wertepach, ale to już inna bajka. Także teraz będę kombinować z innymi kierunkami i na pewno nie skończy się tylko na jednej setce :P
A tu dowód, że przejechałam :P
I moja ręka na drugi dzień - takiego siniaka jeszcze chyba w życiu nie miałam :P
komentarze
Moją pierwszą setkę tez jechałam do Pszczyny :)
Gratulacje :) martynaa - 20:46 niedziela, 22 sierpnia 2010 | linkuj
Gratulacje :) martynaa - 20:46 niedziela, 22 sierpnia 2010 | linkuj
To ja również pogratuluję i również napiszę, że mam ten sam pancerny licznik :)
Czasami tylko gubi całkowity dystans ale nie przeszkadza mi to ;] cbol - 16:17 środa, 18 sierpnia 2010 | linkuj
Czasami tylko gubi całkowity dystans ale nie przeszkadza mi to ;] cbol - 16:17 środa, 18 sierpnia 2010 | linkuj
gratuluję! A siniaczek fajny, nie ma co. :) Ostatnio miałem podobną sytuację, gdzie dość szybko wbiłem się w ogromną kałużę na całą szerokość ścieżki w lesie i przód odjechał mi w koleinie i sam zeskoczyłem jakoś z roweru za kierownicą. :D Nie ma co, w takich sytuacjach też trzeba nauczyć się odpowiednio reagować. ;)
ficus - 19:19 sobota, 14 sierpnia 2010 | linkuj
Auuua! jazda obok takich szerokich kałuż w lesie bywa ryzykowna, nigdy nie wiadomo, czy lepiej jechać środkiem czy omijać. Gratuluję dystansu, ma się rozumieć!
art75 - 21:01 środa, 11 sierpnia 2010 | linkuj
pieknie, w koncu widoczne efekty jezdzenia
oczywiscie mam na mysli blotko i siniola ;)
PS mam taki sam licznik :) razor84 - 23:53 niedziela, 8 sierpnia 2010 | linkuj
oczywiscie mam na mysli blotko i siniola ;)
PS mam taki sam licznik :) razor84 - 23:53 niedziela, 8 sierpnia 2010 | linkuj
Wspolczuje gleby. Ostatnio sam sie tez wyłożyłem w beznadziejny sposób, a zadrapań mam jakbym miał nie wiadomo jaki wypadek ;) Pozdrowerek. PS.Do wesela się zagoi ;)
siwy-zgr - 13:11 niedziela, 8 sierpnia 2010 | linkuj
Komentuj