Dzień 6: Gheorgheni - Miercurea-Ciuc
Wtorek, 1 lipca 2014 Kategoria Rumunia 2014
Km: | 65.13 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:34 | km/h: | 18.26 |
Pr. maks.: | 54.80 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 890kcal | Podjazdy: | 130m | Sprzęt: Kross Level A2 XT | Aktywność: Jazda na rowerze |
Poranek nas przywitał chmurami, w nocy chyba padało, a przynajmniej mi się tak wydawało, bo wokół nic mokrego jednak nie było. Spakowaliśmy się, zjedliśmy śniadanie i pożegnaliśmy się z Melanią. Udało nam się zrobić pamiątkowe zdjęcie, nawet pies się załapał :)
No to w drogę. Kierujemy się na Miercurea-Ciuc, ale po 8 km zaczyna kropić, więc kryjemy się pod namiotem przed czyjąś bramą. Na szczęście babka, mimo że nas widzi, nie wygania nas. Ubieramy się w peleryny, zakładamy pokrowce na sakwy i czekamy. Mija 10 minut, 20 minut, a tu dalej leje, więc my dalej stoimy.
Trochę się przejaśnia, ale nie tam, gdzie jedziemy. W końcu po 40 minutach dochodzimy do wniosku, że bez sensu jest czekanie. Ulewa zelżał, teraz tylko kropi, więc ruszamy. Po paru kilometrach przestaje padać. Po drodze mijamy rowerzystę z sakwami, który do nas zagaduje na postoju. Imienia niestety nie pamiętam, ale okazuje się on Węgrem, który aktualnie mieszka w Rumunii, bo tutaj studiuje prawo. Był także na Erasmusie w Krakowie. Jedziemy razem jakieś 30 kilometrów, bardzo fajnie nam się jedzie. W Racu rozstajemy się, my jedziemy prosto do Miercurea-Ciuc, a nasz towarzysz odbija w lewo i jedzie do kolegi, który go przenocuje.
Dojeżdżamy do Miercurea-Ciuc. Tam szukamy pociągu i w końcu z małą pomocą docieramy. Kupujemy bilety do Brașov, pociąg mamy dopiero za 1,5h. Z uwagi na to, że jeszcze mamy trochę czasu, to idziemy na pizzę. Usiedliśmy sobie pod parasolami i zamówiliśmy dużą pizzę ze szpinakiem. Czekaliśmy strasznie długo, co już mnie trochę wkurzyło. W końcu po 40 minutach przychodzi kelnerka i podaje nam 2 pizze... Tłumacze jej, że mówiłam, że chcemy jedną dużą pizzę na nas dwoje (rozmawiałyśmy po angielsku), ona zaś mi wmawiała, że mówiłam o dwóch. Wkurzyłam się strasznie, bo po angielsku liczyć jeszcze umiem. Nie było mowy, żebyśmy wzięli tylko jedną pizzę, więc drugą wzięliśmy na wynos. Jeszcze przy płaceniu babka spojrzała na nas z taką miną jakby spodziewała się napiwku... Wkurzona byłam strasznie, ale cóż. Jedziemy szybko na pociąg, który niestety okazuje się bez przedziału dla rowerów. Gnieździmy się z tyłu pociągu, drzwi co chwilę same się otwierają.
W ogóle cały pociąg to porażka, brudny, zniszczony, odrapany.
Na szczęście widoki fajne :)
Po dwóch godzinach w końcu docieramy do Brașov. Wypakowujemy rowery i szukamy noclegu. Niestety z noclegiem jest ciężko w takim wielkim mieście. W hotelu obok dworca zażyczyli sobie 109 lei za pokój, więc dla nas trochę dużo. Jeździmy po mieście i szukamy dalej, ale niestety nic nie ma. Był jeden pensjonat, ale zażyczyli sobie dużo więcej niż w przydworcowym hotelu. Nawet poszukiwania na necie przez moich rodziców nic nie dają, więc postanawiamy jechać do wcześniej odwiedzonego hotelu. Z ciężkim sercem wydaję pieniądze na hotel... Rowerów do pokoju niestety nie możemy wziąć, ale zostawiamy spięte na korytarzu przed pokojem. Pokój znośny z widokiem na dworzec :P Idziemy zrobić małe zakupy w pobliskiej galerii i do pokoju odpoczywać :)
Dzień następny...
No to w drogę. Kierujemy się na Miercurea-Ciuc, ale po 8 km zaczyna kropić, więc kryjemy się pod namiotem przed czyjąś bramą. Na szczęście babka, mimo że nas widzi, nie wygania nas. Ubieramy się w peleryny, zakładamy pokrowce na sakwy i czekamy. Mija 10 minut, 20 minut, a tu dalej leje, więc my dalej stoimy.
Trochę się przejaśnia, ale nie tam, gdzie jedziemy. W końcu po 40 minutach dochodzimy do wniosku, że bez sensu jest czekanie. Ulewa zelżał, teraz tylko kropi, więc ruszamy. Po paru kilometrach przestaje padać. Po drodze mijamy rowerzystę z sakwami, który do nas zagaduje na postoju. Imienia niestety nie pamiętam, ale okazuje się on Węgrem, który aktualnie mieszka w Rumunii, bo tutaj studiuje prawo. Był także na Erasmusie w Krakowie. Jedziemy razem jakieś 30 kilometrów, bardzo fajnie nam się jedzie. W Racu rozstajemy się, my jedziemy prosto do Miercurea-Ciuc, a nasz towarzysz odbija w lewo i jedzie do kolegi, który go przenocuje.
Dojeżdżamy do Miercurea-Ciuc. Tam szukamy pociągu i w końcu z małą pomocą docieramy. Kupujemy bilety do Brașov, pociąg mamy dopiero za 1,5h. Z uwagi na to, że jeszcze mamy trochę czasu, to idziemy na pizzę. Usiedliśmy sobie pod parasolami i zamówiliśmy dużą pizzę ze szpinakiem. Czekaliśmy strasznie długo, co już mnie trochę wkurzyło. W końcu po 40 minutach przychodzi kelnerka i podaje nam 2 pizze... Tłumacze jej, że mówiłam, że chcemy jedną dużą pizzę na nas dwoje (rozmawiałyśmy po angielsku), ona zaś mi wmawiała, że mówiłam o dwóch. Wkurzyłam się strasznie, bo po angielsku liczyć jeszcze umiem. Nie było mowy, żebyśmy wzięli tylko jedną pizzę, więc drugą wzięliśmy na wynos. Jeszcze przy płaceniu babka spojrzała na nas z taką miną jakby spodziewała się napiwku... Wkurzona byłam strasznie, ale cóż. Jedziemy szybko na pociąg, który niestety okazuje się bez przedziału dla rowerów. Gnieździmy się z tyłu pociągu, drzwi co chwilę same się otwierają.
W ogóle cały pociąg to porażka, brudny, zniszczony, odrapany.
Na szczęście widoki fajne :)
Po dwóch godzinach w końcu docieramy do Brașov. Wypakowujemy rowery i szukamy noclegu. Niestety z noclegiem jest ciężko w takim wielkim mieście. W hotelu obok dworca zażyczyli sobie 109 lei za pokój, więc dla nas trochę dużo. Jeździmy po mieście i szukamy dalej, ale niestety nic nie ma. Był jeden pensjonat, ale zażyczyli sobie dużo więcej niż w przydworcowym hotelu. Nawet poszukiwania na necie przez moich rodziców nic nie dają, więc postanawiamy jechać do wcześniej odwiedzonego hotelu. Z ciężkim sercem wydaję pieniądze na hotel... Rowerów do pokoju niestety nie możemy wziąć, ale zostawiamy spięte na korytarzu przed pokojem. Pokój znośny z widokiem na dworzec :P Idziemy zrobić małe zakupy w pobliskiej galerii i do pokoju odpoczywać :)
Dzień następny...